Strony

środa, 1 grudnia 2010

Heidelberg, cz II


Pyszna pizza z dworca w Karlsruhe


W drugim pociągu zrobiło się dosyć sennie. Na szczęście kumpela czuwała i obudziła wszystkich przed naszą stacją. Florina skoczyła do łazienki. Nie przychodzi. A pociąg wjeżdża na stację. My w panice zbieramy jej rzeczy, tu kurtka, tam książka, a jeszcze nie zapomnijcie o czapce! Uff zebrałyśmy wszystko. Dziewczyny wysiadły. Szybki rzut okiem za okna, Floriny nie ma na stacji. Skoczyłam do łazienki i zaczęłam łomotać w drzwi. Florina! Wychodź! Jesteśmy już w Heidelbergu! Skonfundowane dziewczę otwiera mi drzwi, ciągnę ją za rękę na zewnątrz. Ale o co chodzi? Co się dzieje? Florina, już jesteśmy w Heidelbergu!Aaaa a gdzie są moje rzeczy?! Zostały wszystkie w pociągu! Nie, nie! Zebrałyśmy wszystko, masz ubierz najpierw czapkę i kurtkę żebyś nie zmarzła. Poszliśmy wszyscy razem w kierunku punktu info turystycznej.

W środku były fajne darmowe mapki miasta, więc naturalnie każdy przywłaszczył sobie jedną, jak się później okazało niepotrzebnie, bo wśród nas była osoba, która już wcześniej była w Heidelbergu i która była naszym quasi przewodnikiem. Zdecydowaliśmy, że zaczynamy od zamku, a potem zrobimy sobie czas wolny na zakupy i Jarmark Bożonarodzeniowy (Weihnachtsmarkt).

Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Prowadził Camillo z Kolumbii. Oprócz 2 Hiszpanek to jedyna osoba z drugiej grupy, z którą udało mi się porozmawiać. Szliśmy razem przez miasto w żółwim tempie, bo każdego interesowało co innego i każdy chciał zajrzeć do innego sklepu. Z dziewczynami postanowiłyśmy, że koniecznie musimy spróbować tutejszego Gluehweinu, którego zapach rozkosznie drażnił nasze nosy :D.

Moja pierwsza (niemiecka) Creperie


Dotarliśmy do zamku. Z relacji znajomych, którzy tam byli 2 tygodnie wcześniej, wynikało, że czeka nas strome podejście na górę, po niezliczonych stopniach. O dziwo nie było tak źle (później okazało się, że znajomi wybrali 'niechcący' trudniejszą trasę). Na (prawie) samej górze budka. W budce pani sprzedaje wejściówki na zamek. Są bilety zniżkowe/grupowe? Zniżkowe 3 euro, grupowe od 20 osób (21 wchodzi za free). Będąc tak wysoko stwierdziliśmy, że marnotrawstwem byłoby nie skorzystanie z okazji, więc karnie zapłaciliśmy za wstęp i siuuup do góry. Na górze sesja fotograficzna, zwiedzanie muzeum farmacji i toalety :P. Ogólnie zamek to raczej w większości ruiny i nie można po nim swobodnie chodzić. Poza zamkiem jest taras, więc jeśli komuś nie zależy za bardzo na samej budowli i muzeum to polecam nie wchodzenie (bo toaleta i tak jest dodatkowo płatna).

Klasyczny widok z zamku na miasto


Dziedziniec Zamku w Heidelbergu

Potem udaliśmy się w stronę bramy i zabawnego pawiana, gdzie powstało kilka niezapomnianych fotek. Następnie czas wolny. Pierwszy cel - Weihnachtsmarkt i Gluehwein! I tu niespodzianka - okazuje się, że każdy WM w Niemczech ma swoje własne 'markowe' kubeczki do grzańca i zamawiając trunek płaci się dodatkowo kaucję za ów kubeczek. Kubeczka można nie zwracać i ma się fajną pamiątkę. Jak się kubeczek nie podoba do dostajemy z powrotem nasze dwapindziesiąt ;). Są podobno kolekcjonerzy (i bardziej fantazyjne kubki np. w kształcie buta), którzy co roku uzupełniają swoje kolekcje.

Po rozgrzaniu ciał i umysłów udałyśmy się w świat. Tu sklep z finezyjnymi żelkami, tam jakieś słodkie likiery (każdego można było popróbować, mój śliwkowy faworyt czeka właśnie na transport do Polski i jeśli rodzice będą grzeczni to może coś niecoś dostaną z tego pod choinkę ;)). Słowem szał ciał. Popularnym zagramanicznym przysmakiem w Niemczech są francuskie naleśniki (Crepes), które od naszych różnią się podaniem - często gęsto można dostać je na sporym kawałku wafelka. Nadzienia bywają różne, mój pierwszy naleśnik był z bananem i nutellą. Później dowiedziałam się od francuskiej kumpeli, że te prawdziwe, francuskie, smakują inaczej. Niemniej te heidelberskie nie były takie złe. Oprócz crepes można naturalnie spożyć kiełbaskę w bułce (Wurst/Bratwurst) lub z dodatkiem curry na talerzyku (Currywurst). I jedno i drugie mam już za sobą i wrażenia mam dosyć pozytywne, choć chyba i tak najbardziej smakują mi kiełbaski z patelni/ogniska.

Pizza z żelków:



Po szaleństwie jarmarkowym i naleśnikowym poszłyśmy na dworzec. Reszta wieczoru minęła w dosyć spokojnej atmosferze. A nie! o mały włos a bym zapomniała. W pociągu podano wyniki meczu (zdaje się, że Bundesligi) i słychać było zachwyty fanów bodajże Schalke.

Antykwariat przy głównej starówkowej ulicy

poniedziałek, 29 listopada 2010

Heidelberg, cz I

Minęły już dwa dni od wyprawy do Heidelbergu. Wyjazd nam się udał, przywiozłam masę fajnych zdjęć, wspomnień i przeprowadziłam mnóstwo ciekawych rozmów. Ale po kolei:
Autobus spod akademika mieliśmy o 7:52. Jak się doczłapałam na przystanek to czekały tam już 2 dziewczyny: Young i Sonia. Po chwili doszła jeszcze Soraya, Iida i Florina (dwie ostatnie wbiegły w sumie na przystanek tuż przed autobusem). Wsiadłyśmy wszystkie i pojechaliśmy w stronę dworca. W pewnym momencie koleżanka zapytała, gdzie jest Silvia. No cóż, okazało się, że przyszła za późno na przystanek, ale zdecydowała, że dojedzie do nas następnym autobusem. Na dworcu okazało się, że zamiast 15, jest 12 osób, więc kupiliśmy 3 BW-Tickety i wsiedliśmy do pociągu, który już został podstawiony na peronie. Cały czas czekałyśmy na Silvię. 3min przed odjazdem zadzwoniłam do niej, gdzie jesteś? Na Bodanplatz (przystanek przed dworcem). Ale Silvia za 3 min odjeżdża pociąg.Ok. No jak ok, to ok, co się będę z nią kłócić. Iida zeszła na parter (pociąg typu double-decker), ale zakazałyśmy jej wysiadać, żeby pociąg nie odjechał bez niej. Silvia się nie stawiła, pociąg odjechał.

Na moście telefon od Silvii. Gdzie jesteście?Ja jestem na dworcu. My?W pociągu, który już RUSZYŁ. Ryszył?o?Tak, RUSZYŁ. Mówiłam Ci przecież, że masz 3 minuty. Co prawda pociąg zatrzymuje się jeszcze w Konstancji, ale nie zdążysz tam dojechać. O. Ojej. Tooo ym..miłego weekendu, ja wracam w takim razie do domu. No i pojechaliśmy bez Silvii.

W pociągu nastąpił podział, który niestety trwał już do końca. Ludność hiszpańskojęzyczna i nie. Próbowałam ich jakoś zagadywać, ale niestety bez większych efektów. W sumie szkoda, bo przecież zawsze fajnie jest poznawać nowych ludzi.

Podróż do dłużyła nam się niemiłosiernie (łącznie 4h w jedną stronę), ale widoki rekompensowały wszystko. W Schwarzwaldzie było dużo więcej śniegu niż w KN i las wyglądał bajkowo (co najmniej jak w Narnii ;)). Koleżanka wypatrzyła nawet lisa! (my w tym czasie byłyśmy zajęte dyskusją o koreańskim szołbiznesie :>)

Schwarzwald

W Karlsruhe mieliśmy godzinną przerwę w podróży. 'Hiszpanie' poszli do Mac'a, my do pizzerii, gdzie nabyłyśmy wszystkie jak jeden mąż (trzeba było wcześnie wstać, a ja na dodatek czytałam do 2:30 Harrego Pottera 7) kawę.

Potem był bezpośredni pociąg do HDG.

Więcej Schwarzwaldu ;)

piątek, 26 listopada 2010

KN zimowo

Kilka dni temu spadł w Konstancji pierwszy śnieg. Jestem z Polski więc śnieg nie robi na mnie większego wrażenia. A w zasadzie nie powinien. Jednak wielka sensacja i poruszenie na Fejsie i w realu sprawiły, że też zaczęłam się tym faktem ekscytować :P

Zielona Konstancja w śniegu^^


Pierwszy zakup z okazji zimy - marakujowy balsam do ust^^



wtorek, 23 listopada 2010

Książkowo bis

Druga książka, która przyszła razem z "Nirgendwo in Afrika" to "Wer die Kälte liebt: Skandinavien für Anfänger". Natrafiłam na nią w pewnej księgarni w Polsce (polskie wydanie) przez przypadek, jak szukałam jakiejś fajnej książki do pociągu. W Skandynawii byłam przelotnie oszałamiające 2 razy, więc stwierdziłam, że może to być coś ciekawego. Nie przeczytałam jeszcze całej książki, bo została w Polsce, ale jedno co mi się w początkowych rozdziałach rzuciło w oczy to kiepskie tłumaczenie (a może kiepski styl autora?). W książce jest cała masa arcyciekawych wiadomości o krajach skandynawskich (autor to dziennikarz niemiecki, który spędził w Szwecji kilka lat jako korespondent), które niestety bledną przy wyżej wspomnianym marnym stylu. Postanowiłam, że spróbuję zawalczyć z wydaniem niemieckim, które mam nadzieję jest dużo lepiej napisane. Tak czy siak, książkę polecam głównie miłośnikom Skandynawii, inne osoby mogą się niestety dosyć szybko zniechęcić

Książkowo

W okolicach wiosny tego roku byłam w domu. Jako, że domowy telewizor jest zdecydowanie bogatszy w kanały niż mój studencki maluch, postanowiłam skorzystać z tego dobrodziejstwa i wieczorem skacząc po kanałach natrafiłam na pewien film. Tytułu polskiego nie pamiętam, ale prawdopodobnie brzmiał on "Nigdzie w Afryce" (Nirgendwo in Afrika). Jak się na koniec okazało była to ekranizacja/adaptacja biograficznej niemieckiej powieści o tym samym tytule. Historia dotyczyła niemieckiej żydowskiej rodziny, której udało się uciec przed Hitlerem i Holocaustem do Afryki właśnie, gdzie mieszkali kilka ładnych lat. Film nie był jakoś szczególnie porywający, ale zainteresowała mnie sama historia, która, jeśli została sfilmowana, to raczej musiała być niezła. Obiecałam sobie, że jak będę w De, to zapoluję na tę książkę. Niedawno szukałam czegoś na Amazonie i co udało mi się przy okazji znaleźć? Oczywiście "Nirgendwo in Afrika"! Ale to nie koniec. Jakiś szaleniec sprzedawał razem drugą część ("Irgendwo in Deutschland") w jednym tomie za... 1 centa! Oczywiście trzeba było doliczyć do tego koszty przesyłki (3 euro), ale 2 książki za 3 euro to przecież nie majątek :P

Zdjęcie paczki, która była tak gruba, że nie zmieściła mi się w skrzynce
i całość musiałam odbierać u Hausmeistra
:

Skarby ze środka:


czwartek, 18 listopada 2010

Krótkie info o mnie

Studiuję germanistykę, na V roku. Obecnie jestem na Erasmusie w Niemczech, w Konstancji. Na razie na jeden semestr, ale może uda mi się zostać na dłużej. Zdążyłam się już tu zadomowić. Mieszkam w 1osobowym mieszkaniu (niestety nie jest to WG), na quasi osiedlu akademickim. Życie w Niemczech ma swoje plusy, mają np. Colę o smaku waniliowym ;P, świetnie wyposażone biblioteki (yaay czas się zabrać za pracę magisterską!) i autobusy zatrzymujące się na przystanku na żądanie.

Obrazek za Wiki:

Pierwsze koty za płoty

Tak więc oto jestem i ja w Sieci. Chcę, żeby ten blog był głównie o moich podróżach. Chcę, żeby był swego rodzaju dziennikiem, notatnikiem, wspomniennikiem, miejscem do którego zawsze będę mogła zajrzeć i przypomnieć sobie nie tylko, co widziałam, ale też, co ciekawego przeczytałam lub obejrzałam o świecie. A w Polsce i po polsku przeczytałam już sporo (chociaż nie wszystko). No to zaczynamy!



Fot. własne