Pyszna pizza z dworca w Karlsruhe

W środku były fajne darmowe mapki miasta, więc naturalnie każdy przywłaszczył sobie jedną, jak się później okazało niepotrzebnie, bo wśród nas była osoba, która już wcześniej była w Heidelbergu i która była naszym quasi przewodnikiem. Zdecydowaliśmy, że zaczynamy od zamku, a potem zrobimy sobie czas wolny na zakupy i Jarmark Bożonarodzeniowy (Weihnachtsmarkt).
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Prowadził Camillo z Kolumbii. Oprócz 2 Hiszpanek to jedyna osoba z drugiej grupy, z którą udało mi się porozmawiać. Szliśmy razem przez miasto w żółwim tempie, bo każdego interesowało co innego i każdy chciał zajrzeć do innego sklepu. Z dziewczynami postanowiłyśmy, że koniecznie musimy spróbować tutejszego Gluehweinu, którego zapach rozkosznie drażnił nasze nosy :D.
Moja pierwsza (niemiecka) Creperie

Dotarliśmy do zamku. Z relacji znajomych, którzy tam byli 2 tygodnie wcześniej, wynikało, że czeka nas strome podejście na górę, po niezliczonych stopniach. O dziwo nie było tak źle (później okazało się, że znajomi wybrali 'niechcący' trudniejszą trasę). Na (prawie) samej górze budka. W budce pani sprzedaje wejściówki na zamek. Są bilety zniżkowe/grupowe? Zniżkowe 3 euro, grupowe od 20 osób (21 wchodzi za free). Będąc tak wysoko stwierdziliśmy, że marnotrawstwem byłoby nie skorzystanie z okazji, więc karnie zapłaciliśmy za wstęp i siuuup do góry. Na górze sesja fotograficzna, zwiedzanie muzeum farmacji i toalety :P. Ogólnie zamek to raczej w większości ruiny i nie można po nim swobodnie chodzić. Poza zamkiem jest taras, więc jeśli komuś nie zależy za bardzo na samej budowli i muzeum to polecam nie wchodzenie (bo toaleta i tak jest dodatkowo płatna).
Klasyczny widok z zamku na miasto

Dziedziniec Zamku w Heidelbergu

Po rozgrzaniu ciał i umysłów udałyśmy się w świat. Tu sklep z finezyjnymi żelkami, tam jakieś słodkie likiery (każdego można było popróbować, mój śliwkowy faworyt czeka właśnie na transport do Polski i jeśli rodzice będą grzeczni to może coś niecoś dostaną z tego pod choinkę ;)). Słowem szał ciał. Popularnym zagramanicznym przysmakiem w Niemczech są francuskie naleśniki (Crepes), które od naszych różnią się podaniem - często gęsto można dostać je na sporym kawałku wafelka. Nadzienia bywają różne, mój pierwszy naleśnik był z bananem i nutellą. Później dowiedziałam się od francuskiej kumpeli, że te prawdziwe, francuskie, smakują inaczej. Niemniej te heidelberskie nie były takie złe. Oprócz crepes można naturalnie spożyć kiełbaskę w bułce (Wurst/Bratwurst) lub z dodatkiem curry na talerzyku (Currywurst). I jedno i drugie mam już za sobą i wrażenia mam dosyć pozytywne, choć chyba i tak najbardziej smakują mi kiełbaski z patelni/ogniska.
Pizza z żelków:

Po szaleństwie jarmarkowym i naleśnikowym poszłyśmy na dworzec. Reszta wieczoru minęła w dosyć spokojnej atmosferze. A nie! o mały włos a bym zapomniała. W pociągu podano wyniki meczu (zdaje się, że Bundesligi) i słychać było zachwyty fanów bodajże Schalke.
Antykwariat przy głównej starówkowej ulicy
